Z Tadeuszem Malikiem, od 35 lat organistą w kościele parafialnym w Rybnej (gm. Czernichów), rozmawia Władysław Tyrański (cz. II)
Władysław Tyrański: Pierwszą część naszej rozmowy zakończyliśmy na wyjaśnieniu skąd się wzięło chodzenie po wsi z rajem. Z tym rajem chodziliście przez cały okres kolędowania?
Tadeusz Malik: Od Świąt do Nowego Roku z rajem, potem od Nowego Roku do Trzech Króli, chodziliśmy, jak niektórzy mówili, z Herodem albo z gwiazdą, chodziliśmy jeszcze z kozą.
Od Nowego Roku zaczynało się chodzenie z gwiazdą. Kolędowanie było to samo, tylko mieliśmy taką gwiazdę, co się pociągało za sznurek i ona się obracała. Nie było przy tym przedstawienia żadnego. Tylko chodzili z samą gwiazdą i kolędowali pod domem. W innych miejscowościach chodzili z gwiazdą i turoniem.
Pamiętam, że w czasie stanu wojennego mówiło się w Krakowie, że ZOMO chodzi po kolędzie z Gwiazdą i Kuroniem. Słyszał pan?
Nie, nie słyszałem.
Z Andrzejem Gwiazdą i Jackiem Kuroniem, których Jaruzelski internował.
To dobre, nie znałem. A z kozą chodzenie było takie, że mieli sam łeb kozy wystrugany i osadzony na kiju. Ubierało się na to derkę, pod tą derką ktoś chodził na czterech nogach, a derkę miał na plecach. Koza była uwiązana na łańcuchu i prowadził ją gospodarz, przebrany oczywiście, i drugi taki, co ją od niego kupował. Gospodarz pytał, ile da za tę kozę i tak dalej. A ten, co tam pod derką siedział, miał butelkę z wodą i zlewał pomieszczenie całe, niby koza się zesikała. Przez to ludzie nie chcieli nas za bardzo wpuszczać z kozą, bo wylał nieraz tej wody dużo. A jak już sprzedał kozę, jak ją wyhandlował, to zaczynali tańcować z tą kozą.
A ta kawalerka, co chodziła z rajem, to od ilu lat mniej więcej?
Już mieli tak po 16 lat, wiadomo, że ludzie czasem ich częstowali, jak były Święta, po jednym. A poza tym ta kawalerka przeważnie chodziła tam, gdzie była jakaś ładna dziewczyna. Mieli odpowiednie piosenki przygotowane:
Jest tu taka panna piękna i urodna,
trzeba jej zakolędować, bo jest tego godna.
Później się śpiewało właśnie dla tej dziewczyny, to nazywało się „ubieranie dziewczyny”. Jak jakiś chłopak, jak tam się już kojarzyli, to ten chłopak musiał być wymieniony z imienia, że tam Jasiek czy Gienek, jak wiedzieliśmy, jak on ma na imię, to śpiewało się jej i wtrącało się w tych zwrotkach imię tego chłopaka:
Gdy tam sukienkę wdziewa,
To i Jasiek się dziwio,
leży na niej jak na pani,
bo jest urodziwo.
Z rajem chodziło się po tych samych domach co z szopką?
Z szopką chodziło się i nadsłuchiwało, gdzie chodzą z rajem, bo z rajem chodził diabeł, który te szopki przeganiał, bo odbieraliśmy im zarobek. No to jak chodziliśmy ze szopką, nasłuchiwaliśmy, czy gdzieś z rajem nie chodzą w pobliżu, żeby nas nie pogonili.
Musieliśmy czasem uciekać. Więc raczej z daleka, żeby nas nie wyczaili, jak się śpiewało, bo w nocy głos daleko się niesie. Z rajem szło z dziesięciu ludzi. Oni jak zaśpiewali, to na drugim końcu wsi słychać było,
Rzeczywiście mogli zrobić młodszym krzywdę?
Nie tak, żeby którego zbić, tylko diabeł, co z nimi szedł, miał taką gumę i tą gumą czasami po dupie młodszego strzelił. Nikt z nas nie chciał być tą gumą strzelony, to uciekało się przed nimi,
A druga sprawa, to mentalność na wsi była taka, że kawalerka, jak się któryś dzieciak poniewierał po zmroku, to musiał być goniony do domu, bo on nie miał prawa podsłuchiwać, o czym oni rozmawiają. Nie miał prawa chodzić wieczorami, tak jak teraz, żeby się gdzieś szwendał, noc nie noc, a on gdzieś idzie. Niedorosły, to musiał zwiewać do domu i to szybko.
Był most w Rybnej na rzece, to tam nie śmiał przejść wieczór żaden łebek niedorosły. Było właściwe wychowanie. Rodzice nie wypuszczali dzieci z domu, jak się ściemniło. Jak byliśmy poza domem trochę dłużej, to byliśmy gonieni przez starszych. Nikt nie zgłaszał tego na milicję, że ktoś komuś tam przylał, bo przecież karcenie to była podstawa w wychowaniu.
Doszliśmy z rajem do „ubierania” dziewczyny.
Były jeszcze śpiewy dla gospodarzy. Bo jak ktoś miał, powiedzmy, konia, no to już był gospodarz. Konia nie każdy miał wtedy. No to, żeby więcej dał, za to nasze kolędowanie, to trzeba było go pochwalić. Śpiewało się, Witaj gospodarzu! – nie pamiętam już słów do tego, ale było, że para koni stoi u niego w stodole, i co tam ma jeszcze w tej stodole, że ma wóz na gumowych kołach, bo wszyscy mieli wtedy „rafioki”.
To był taki obrzęd, na który niektórzy czekali. Doceniony był ktoś, że kolędnicy przyszli do niego, zaśpiewali mu, i on dał im za to trochę grosza. A myśmy z tego korzystali, bo w każdym domu była bieda. Po to się człowiek uczył roli, chodził i marznął, żeby coś zarobić.
Czy pan starał się przekazać tę tradycję swoim dzieciom?
Moje dzieci, mam trzy córki, i tych, co chodzili z nami z rajem, uczyłem roli. Wszyscy te role umieją. Każde moje dziecko, bo chodziliśmy razem. Moi zięciowie chodzili, moje wnuczki chodziły. Nie z chęci, żeby zarobić pieniądze, tylko dlatego że to jest dla mnie radość. Przynajmniej ja tak czuję.
A jak jest dzisiaj?
Przed 1984 rokiem, jak ja mówię „za kawalera”, mieliśmy grupę chłopaków, którzy zawsze co roku chodzili. Znajdowali na to czas, mieli czas na ćwiczenie. Stroje mieliśmy, każdy sobie organizował je sam. Ktoś zawsze w domu przeszył sobie coś. I chodziliśmy tak. Aż się chłopaki pożeniły. Wtedy to towarzystwo się rozeszło. I wszystko zanikło.
A konkretnie kiedy?
To były lata 90. Nikt wtedy nie chodził. Na 20-30 lat zanikło wszystko. Kiedyś tam Koło Gospodyń Wiejskich czy ochotnicza straż przebierali się, mieli stroje, chodzili z rajem.
Po ponad dwudziestu latach przerwy zaczęliście się przebierać i wy. Co was do tego skłoniło?
We wrześniu 2012 roku założyliśmy Stowarzyszenie Wokół Rybnej, żeby podtrzymywać stare tradycje, też chodzenie po kolędzie. Omówiliśmy sprawę, że trzeba by mieć stroje, więc Stowarzyszenie złożyło pismo do Urzędu Marszałkowskiego o dotację na stroje. Dostaliśmy dofinansowanie, krawcowa uszyła wszystkie te rzeczy, które do dzisiaj są u mnie. No i ćwiczyliśmy tutaj w Adwencie. Zespół się zrobił dość duży na początku. Zaczęliśmy chodzić po wsi.
Ludziom się to bardzo spodobało, że po tylu latach nieobecności raju, takiego prawdziwego kolędowania pod domem nie mieli. I prawie w każdym domu trzeba było odtwarzać ten cały spektakl, a dawniej się mało gdzie wchodziło do domu. Mało co się przedstawiało, tylko chodziliśmy. A teraz z rajem to w każdym domu chcieli zobaczyć, jak to wyglądało. Było przedstawienie, a później jeszcze tańce, bo wiadomo, że na końcu Żyd tańcował, no to każdego brał do tańca, i takie się małe hulanki robiły.
Było to trochę męczące, nie powiem, wiadomo, że poczęstowali tam po jednym, a to jeszcze było gorzej, bo wtedy człowiek nie czuł zimna, jak wychodził na pole. Później się pochorowali niektórzy. Myśmy to wytrzymali, dość długo chodziliśmy dzień w dzień w pierwszym, w drugim roku. Później w następnych latach już było gorzej. Nie dało się zorganizować nic, bo ten miał jakiś wyjazd rodzinny, ten miał znowu gości w domu.
Ja byłem zawsze dostępny, bo tu się u mnie schodzili. No to nieraz przyszło czterech, za mało, we czterech nie pójdziemy przecież. Zaczęliśmy dobierać skądinąd, ale oni musieli się uczyć roli, bo nie chodzili z nami. Wreszcie zatrudniłem mojego zięcia, moją córkę, moją drugą córkę, moją wnuczkę, wnuka, żeby przynajmniej role aniołów zagrali. To się im spodobało, wiadomo, lubili chodzić. Ale inni się powycofywali.
W tym roku mieliśmy się zorganizować, bo ze Stowarzyszenia dzwonili, czy bym nie pograł. Ja mówię, że pogram, tylko musicie zadbać, żeby zebrać ludzi, tylu, żeby mogli występować. Chcieliśmy chodzić i zbierać pieniądze na odnowienie organistówki w Rybnej, na wkład własny Stowarzyszenia. Jak chodziliśmy ze Stowarzyszeniem, to nie chodziliśmy zarabiać pieniądze dla siebie, tylko na instrumenty, stroje, wyjazdy jeszcze robiliśmy, spotkania opłatkowe, na które zapraszaliśmy urzędników z Urzędu Marszałkowskiego, który dawał nam dotacje, czy miejscowych radnych, było nieraz 90 osób. Żeby takie spotkanie opłatkowe zrobić trzeba było mieć jakieś swoje pieniądze. No, a później już nie było na to.
Nie wszystkim w Rybnej, jak słyszę, spodobało się wasze podtrzymywanie tradycji na koszt stowarzyszenia.
Jakiś życzliwy z Rybnej, nawet podejrzewam kto, napisał taki list do mieszkańców i rozesłał go ludziom tu na wsi, że chodzimy, żebrzemy i tak dalej. Na stowarzyszenie nasze napisał, że chodzimy z kolędnikami, że ja chodzę z opłatkami, robię wywiad i tak dalej, że nauczycielki są w naszym gronie, co dużo urlopu ze szkoły biorą. Jakieś tam stroje dostaliśmy, jakieś instrumenty. Komuś się to nie spodobało.
Bo jak idą kolędnicy, to niby takie dziady idą, tak jak się to dawniej mówiło, że po kolędzie chodzą dziady. Idę przez wieś i słyszę: no, u mnie organista już był, ksiądz już był, kolędnicy byli, wszystkie dziady już były. To takie trochę upokarzające, że chodzimy i żebrzemy. Nasze kolędowanie zanikało i przez to, że ludzie na wsi szkalowali jeden drugiego, że chodzi z nami, że dziaduje. To był powód do wstydu.
Niektórzy ludzie ze Stowarzyszenia dostali te listy. Opisany był cały nasz zespół negatywnie. Tu u mnie myśmy się przebierali przed wyjściem. Mam sąsiada, który czekał jak będziemy odjeżdżać, i nam podkładał gwoździe pod koła samochodu, żebyśmy opony poprzebijali.
Kiedy to wasze kolędowanie ze Stowarzyszeniem się skończyło?
Przed pandemią, w 2019 roku. W pandemii już nie chodziliśmy, bo nie wolno było i wiadomo, że nikt do domu nie wpuści. Każdy z nas się obawiał, że ktoś naśle policję na nas.
Czy teraz odnowiona przez was tradycja kolędowania całkiem zaniknie?
Będę chciał w przyszłym roku zorganizować grupę, bo widzę, że Stowarzyszenie w tym roku nie zorganizowało, więc ja spróbuję, bo zależy mi na tym, żeby to dalej było. Ludzie nas wyglądali. Zapraszali, mówili, przyjdźcie, będziemy czekać. Przyjdziemy – obiecywałem. Tylko że nie miałem z kim iść. No i nie przyszliśmy już któryś rok.
Ale za rok wnuki podrosną trochę, nauczę ich ról, znam wszystkie te role na pamięć, bo chodziłem z szopką i z rajem tyle lat, od kawalera do teraz. Ja bym to spokojnie mógł spisać, rolę każdego kolędnika pamiętam dokładnie.
Życie się zmienia, wieś się zmienia, następuje jakieś odejście od tradycji, od poczucia wspólnoty.
Tak, bo tradycja ludzi wiąże, jak ktoś o nią dba. Najgorzej jest, jak ktoś zaczyna pluć na starą tradycję i wprowadza nową. Jakieś Halloween czy coś, dynię wystawić przed dom, żeby małpować z innych krajów. A o naszą ludową tradycję już nie dbają nawet na wsi, a ona powinna być przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Miejmy nadzieję, że dzięki panu i skupionych wokół pana ludzi, doczekamy się odrodzenia tradycji kolędniczej w Rybnej. Na razie – na pocieszenie – obejrzeć możemy rejestrację jasełek z 1998 roku w remizie OSP w Rybnej [poniżej]. Dzięki temu stara tradycja zaistnieć może przynajmniej na ekranie.
Dziękuję za rozmowę.
Władysław Tyrański
Jasełka odgrywane w remizie Ochotniczej Straży Pożarnej w Rybnej 1 lutego 1998 (nagranie z archiwum Zdzisława Frąca)