Radny gminy Czernichów Robert J. z Wołowic skazany. Na razie nieprawomocnie

Dzisiaj (16 grudnia 2020) zapadł wyrok w pierwszej instancji przed sądem Rejonowym dla Krakowa-Krowodrzy w sprawie radnego gminy Czernichów Roberta J. z Wołowic. Sąd wymierzył mu karę jednego roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata, 3-letni zakaz pełnienia funkcji w organach samorządu terytorialnego, a ponadto karę grzywny w wysokości 4 tys. zł i ponad 2 tys. zł kosztów sądowych. Wyrok jest jeszcze nieprawomocny i podlega zaskarżeniu do sądu okręgowego.

To finał procesu rozpoczętego w maju 2019 roku i szczęśliwie teraz zakończonego mimo pandemii i – jak zauważył prowadzący go sędzia Paweł Piesakowski – ciążącego nad sprawą jakiegoś fatum, którego przejawem była m.in. na samym początku choroba oskarżonego, co opóźniło rozpoczęcie procesu, a w końcówce całkowita utrata przez sąd kontaktu z biegłym grafologiem orzekającym o prawdziwości podpisu Roberta J. na fakturach i innych dokumentach, co było powodem odwołania jednej z ostatnich rozpraw.

Sąd w wydanym wyroku podzielił stanowisko oskarżenia, orzekając karę, o jaką wnioskował prokurator Maciej Knurowski. Oznacza to, iż nie uznał argumentacji obrony. Przypomnę, że radny oskarżony został o zatajenie w swoich oświadczenia majątkowych faktu pełnienia funkcji pełnomocnika firmy swojej żony Krakus Bis Monika Jaros, która to firma wykonywała zamówienia publiczne zlecane jej przez gminę Czernichów. Zakazuje tego ustawa o samorządzie gminnym pod groźbą wygaszenia takiemu radnemu mandatu. Niezależnie od tego Robert J. naraził się na odpowiedzialność karną za podanie nieprawdy lub zatajenie prawdy w oświadczeniu majątkowym radnego.

Obrona utrzymywała, że Robert J. podpisywał faktury i inne dokumenty związane z wykonywaniem zleceń gminy przez firmę Krakus Bis, lecz czynił to „za żonę”, aby ująć jej pracy, skrócić drogę dokumentów między urzędem i firmą oraz nie opóźniać realizacji zamówień. Nie miał do tego żadnego pisemnego pełnomocnictwa – co zdaniem obrony – powinno działać na jego korzyść, gdyż nie został „umocowany” jako pełnomocnik.

Sędzia Piesakowski, uzasadniając ustnie wyrok, podważył to rozumowanie. Powołał się przy tam na wypowiedź Roberta J. na posiedzeniu Komisji Administracyjno-Statutowej rady gminy w dniu 24 maja 2017 roku, kiedy ten oświadczył, że pełnił faktycznie funkcje pełnomocnika firmy swojej żony na podstawie jej pełnomocnictwa ustnego. Sędzia uznał to za symptom szerszego zjawiska, tzw. firmanctwa, co oznacza faktyczne prowadzenie działalności gospodarczej nie przez osobę formalnie do tego uprawnioną, ale przez kogoś innego, kto działa w jej imieniu zakulisowo. A więc jako kto – pytał sędzia – działał oskarżony? Jako goniec między urzędem gminy i Moniką Jaros? I jako goniec podpisywał za nią ważne dla niej dokumenty firmowe? Następnie sędzia orzekł: podpisywać dokumenty w imieniu właściciela firmy może tylko jej pełnomocnik, innej możliwości nie ma. A zostało to zatajone w oświadczeniach majątkowych radnego, co jest – jak się wyraził – rażąco oczywiste.

Odniósł się również do zachowań radnych z Komisji Administracyjno-Statutowej, która wymigiwała się, jego zdaniem, od uznania winy Roberta J., mimo że przyznał się on podczas posiedzenia komisji do zarzucanego mu czynu. Radni uznali na przykład przedstawioną im opinię prawną za niejednoznaczną, choć ta jednoznacznie wskazywała na naruszenie ustawy przez radnego. Zaś prawdziwym kołem ratunkowym rzuconym obwinionemu radnemu nazwał sędzia Piesakowski wypowiedź ówczesnego sekretarza gminy Ewy Lipowczan, uczestniczącej w posiedzeniu komisji. Jego zdaniem, pytała ona radnego w sposób z góry sugerujący odpowiedź, czy składając podpisy na dokumentach firmy należącej do żony miał pełną świadomość tego, że działa jako pełnomocnik tej firmy, czy też należało to rozumieć jako wykonywanie czynności technicznej, a tak naprawdę umowy te zawierała jego żona? Służyło to uzasadnieniu tezy przedstawionej przez radnego, że jego podpisywanie dokumentów było tylko „sprawą techniczną” bez większego znaczenia, bo szczegóły podpisywanych umów były wcześniej ustalone z gminą przez żonę, a on podpisywał dokumenty dlatego, że „tak było dla nich obojga wygodniej”. Takie zaplecze urzędnicze – powiedział sędzia odnosząc się do wypowiedzi Lipowczan – to zjawisko niepokojące.

Na koniec refleksja własna: ten wyrok to efekt zadziałania tzw. kontroli obywatelskiej nad ludźmi sprawującymi władzę samorządową w gminie. Sprawa zaistniała bowiem w wyniku „obywatelskiego” powiadomienia prokuratury i wojewody o uzasadnionym podejrzeniu naruszenia ustawy o samorządzie gminnym nie tylko przez podlegającego jej radnego, ale też przez innych radnych, którzy zachowywali się tak, jakby nie przyjęli powyższego faktu do wiadomości i sami z siebie nie wygasili radnemu mandatu. Co prawda, nieco później Robert J. sam się tego mandatu zrzekł, ale gdyby tego nie uczynił, zrobiłby to na pewno wojewoda.

Drugi „obywatelski” element w całej sprawie to filmowa rejestracja posiedzenia Komisji Administracyjno-Statutowej rady gminy Czernichów, dokumentująca przyznanie się radnego do zarzucanego mu czynu. Ten kluczowy, „twardy” dowód w sprawie nie był  rejestracją urzędową, bo gmina nie miała obowiązku dokonania takiej rejestracji. Wyręczył ją w tym „obywatel”. I zadziałało. 

Władysław Tyrański

Author: WgCZ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

+ 81 = 82