Posłanka Barbara Bubula: działałam w politycznej drużynie PiS, która bardzo konkretnie i w sposób wyjątkowo silny zmienia Polskę (video)

W ostatni wtorek (8 października 2019) odbyło się spotkanie posłanki  Barbary Bubuli z mieszkańcami Czułowa w gminie Liszki zorganizowane przez Wiadomości gminne CZERNICHOWSKIE. Tematem były przemiany samorządu gminnego w Trzeciej Rzeczypospolitej. Posłanka ubiega się o wybór na kolejną, trzecią już kadencję z listy Prawa i Sprawiedliwości w okręgu nr 13 (Kraków oraz powiaty krakowski i olkuski). Do 2005 roku była nieprzerwanie przez 15 lat radną miasta Krakowa. W poniższej rozmowie poruszone zostały główne wątki wtorkowego spotkania (relacja filmowa – pod tekstem rozmowy)

Władysław Tyrański: Miejscowość Czułów w gminie Liszki sąsiadującej z gminą Czernichów w sposób szczególny zapisała się w pani życiorysie politycznym. Tutaj w wyborach do Sejmu 2015 roku uzyskała pani swój najlepszy wynik procentowy spośród wszystkich obwodów w 13 okręgu wyborczym. Jak pani tłumaczy ten fakt?

Barbara Bubula: Rzeczywiście, w obwodzie głosowania Czułowie uzyskałam ponad 12 proc. oddanych na mnie głosów w tym obwodzie wyborczym, więcej niż w obwodach bliższych mi terytorialnie, jak choćby te w Nowej Hucie, gdzie od urodzenia mieszkam, i gdzie zawsze, gdy byłam w Sejmie, działało moje biuro poselskie. Tłumaczę sobie to obecnością w Czułowie dobrych ludzi, którzy obdarzyli mnie sympatią i zaufaniem. Byłam tu przed czterema laty na spotkaniu wyborczym, byłam i teraz. To miejscowość najbliższa mojemu sercu w całym powiecie krakowskim.

  • Co spowodowało taki wynik? Czy pani jest jakoś szczególnie związana z tą okolicą?

Przypuszczam, że w Czułowie trafiła się jakaś osoba, która po prostu powiedziała o mnie innym i to zadziałało. W przypadku osób kandydujących jak ja, nie z pierwszych miejsc na liście wyborczej, bardzo duże znaczenie ma dobre słowo kogoś, kto ma autorytet u innych. Mógł to być na przykład autorytet ojca dyrektora Rydzyka z Radia Maryja, bo zdarzało się, że mówił o mnie w swoim radiu, mógł to być miejscowy ksiądz proboszcz. Czasem dobre słowo jednej osoby wystarcza, żeby poprawić wynik kandydata o wiele procent, bo wyróżnia się on pozytywnie z całej listy. Liczę na to i teraz.

  • Mogę potwierdzić, bo prowadziłem spotkanie z panią przed czterema laty w Czułowie, że zyskała pani uznanie u księdza proboszcza Krzysztofa Cebuli i u emerytowanej pani profesor Małgorzaty Poniedziałkowej z krakowskiej Akademii Rolniczej, kierującej w Czułowie lokalnym stowarzyszeniem.

Są kandydaci do Sejmu z pierwszych miejsc na liście wyborczej, którzy występują w ogólnopolskich mediach dzięki wysokim funkcjom państwowym, jakie sprawują. Ja nie pełniłam takich funkcji, sprawy tak się już ułożyły, że zawsze byłam co najwyżej na czwartym miejscu listy, zarówno przed czterema laty, jak i teraz. W związku z tym zawsze musiałam liczyć na życzliwość tzw. zwykłych ludzi, którzy uświadomią innym, żeby na liście nie głosować automatycznie na jedynkę, dwójkę czy trójkę, ale dopiero na czwórkę. Do tego trzeba bardziej świadomej decyzji, żeby dokonać wyboru. To mi się dotąd udawało, bo byłam już trzy razy wybierana do Sejmu: w 2005, w 2011, i w 2015 roku. W 2007 roku nie kandydowałam, bo nieco wcześniej zostałam z nadania Prawa i Sprawiedliwości członkinią Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

  • Pani kampania jest z założenia mniej medialna, a bardziej osobista?

W poprzednich wyborach otrzymałam blisko 10 tysięcy głosów, mogę więc powiedzieć żartobliwie, że ja prawie wszystkich swoich wyborców znam osobiście w przeciwieństwie do wielu kandydatów, którzy spoglądają na ludzi, którzy ich wybierają z bilbordów czy z okienka telewizora. To jest taka formuła robienia polityki, która jest znana w Anglii czy w Stanach Zjednoczonych, a u nas mniej, bardzo wymagająca dla osób kandydujących.

  • Wobec tego należy się tym ludziom sprawozdanie z kadencji sejmowej, którą teraz pani właśnie kończy, startując jednocześnie do nowej. Co zrobiła pani przez ostatnie cztery lata w Sejmie?

Moje podstawowe doświadczenie z tej czteroletniej kadencji Sejmu jest takie, że działałam w drużynie PiS, która bardzo konkretnie i w sposób wyjątkowo silny zmienia Polskę. Ta kadencja była naprawdę wyjątkowa, co mówię na podstawie doświadczenia dwóch poprzednich kadencji i jednej niepełnej w latach 2005-2007, kiedy PiS zmuszone było utworzyć koalicję rządową z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Był to rząd nękany sporami wewnętrznymi, Mijająca kadencja była pod tym względem całkowicie odmienna. Po raz pierwszy posłowie PiS mieli poczucie sprawczości. Czyli przekonanie, że jeżeli poseł podniesie za czymś rękę, to potem to zaistnieje. Dawał to poczucie pracy drużynowej, że nawet, jeśli poseł nie był do końca przekonany, mógł jednak zaufać ministrowi sprawiedliwości, ministrowi środowiska czy ministrowi finansów.

  • Taki poselski kredyt zaufania?

Był on konieczny, ponieważ tak szybko i tak dużo podejmowano decyzji w Sejmie. Odbyło się 8 tysięcy głosowań na sali plenarnej, nie licząc głosowań w komisjach sejmowych, gdzie też się różne sprawy rozstrzygają na niższym poziomie. Tak na przykład w sejmowej komisji finansów posłowie decydują o podziale rezerw budżetowych, a potem – zgodnie z obowiązującą procedurą – już nie głosuje się tego na sali plenarnej. Zaś na sali plenarnej głosowałam za decyzjami, które są w tej chwili sztandarowymi osiągnięciami Prawa i Sprawiedliwości, ale też moimi, przez to, że w tych głosowaniach uczestniczyłam, tj. za wypłatą „500 plus”, za wyprawką szkolną dla dzieci, za przywróceniem poprzedniego wieku emerytalnego 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn, za wprowadzeniem podatku bankowego, a na jednym z posiedzeń ostatnich Sejmu za obniżeniem stawki podatku dochodowego PIT do 17% dla wszystkich podatników.

  • W jakich komisjach sejmowych pracowała pani w kończącej się kadencji?

Pracowałam w Komisji Finansów, dlatego właśnie mówię o decyzjach budżetowych, w Komisji Kultury i Środków Przekazu oraz w Komisji Cyfryzacji i Nowoczesnych Technologii, gdzie byłam wiceprzewodniczącą. Drugie moje ciekawe doświadczenie tej kadencji to fakt, że pierwszy raz oglądałam sytuację, w której poparcie dla partii rządzącej nie topnieje w miarę upływu czasu, a rośnie. PiS nie zużywało się, co zaprzecza ogólnie obowiązującej teorii sprawowania władzy.

  • Co było tego powodem, może jakiś konkretny przykład?

Powodem było na tyle sprawne rządzenie i bieżąca korekta błędów popełnianych przez władzę, jej bardzo widoczna elastyczność w działaniu. Na przykład poprawianie i zawieszenie decyzji o wprowadzeniu podatku od wielkopowierzchniowych obiektów handlowych, ponieważ Komisja Europejska zgłosiła weto do tej ustawy. Wtedy skorygowaliśmy budżet państwa, żeby uwzględnić brak wpływów z tego tytułu. Ustawa została chwilowo zawieszona, a wróciliśmy do niej w momencie, kiedy wygraliśmy przed sądem unijnym.

  • Chociaż można było iść w zaparte?

Można było oczywiście różne rzeczy kombinować. Też taką decyzją elastycznie opóźnioną było „500 plus” na pierwsze dziecko. Pomimo ostrej krytyki ze strony totalnej opozycji, że nie daliśmy na pierwsze dziecko w 2015 roku. Ale w końcu daliśmy, kiedy okazało się, że budżet państwa to wytrzyma. Ja się z pełną satysfakcją patrzę teraz na swoją ulotkę sprzed czterech lat, gdzie w pierwszym punkcie było „500 plus” na każde dziecko. Mogę się teraz wylegitymować, że z opóźnieniem trzyletnim, ale jednak doszło do załatwienia tego. Oprócz tego w Sejmie zajmowałam się tym, żeby przypominać rządowi czy poszczególnym ministrom o sprawach do załatwienia. Starałam się być rzecznikiem czy orędowniczką tematów zapomnianych albo pominiętych, albo zepchniętych na dalszy plan.

  • Sprawy programowe drugiego i trzeciego planu?

To sprawy mieszczące się w programie PiS, ale nieuznawane za priorytetowe. To był na przykład tzw. mały ZUS, czyli dostrzeżenie problemu najdrobniejszych przedsiębiorców, których nie stać na płacenie składek ZUS, jeżeli wykonują jakieś prace dorywcze niebędące jakąś znaczącą działalnością gospodarczą. A druga sprawa to tzw. wakacje od ZUS. To możliwość rozpoczęcia działalności gospodarczej bez obciążenia od razu całą składką na ZUS, kiedy na początku świeży przedsiębiorca nie zdążył jeszcze osiągnąć dochodu ze swojej działalności gospodarczej. O to zabiegałam będąc członkinią sejmowego Zespołu Wspierającego Polską Przedsiębiorczość. Potem szef tego zespołu Adam Abramowicz z Podlasia został Rzecznikiem Przedsiębiorców. To nowa państwowa instytucja,  która się wstawia za ludźmi w jakikolwiek sposób pokrzywdzonych z powodu prowadzonej przez nich działalności gospodarczej. To interwencja Rzecznika Przedsiębiorców, a pośrednio również i moja, bo wtedy odpowiednio głosowałam w Sejmie, spowodowała, że rząd wycofał się z projektu ustawy nakładającej bardzo duże obciążenia na stacje kontroli pojazdów w Polsce. 60 tysięcy przedsiębiorców miało być dotkniętych bardzo drastycznymi zmianami w prawie, a wskutek zadziałania systemu wczesnego ostrzegania udało nam się już na sali sejmowej w ostatniej chwili spowodować, że Jarosław Kaczyński sam zawnioskował o wycofanie tego projektu z porządku obrad. To jest taka rola korygująca czy pośrednicząca posłów rządzącej partii, rola, która w porę zapobiega złym decyzjom albo wskazuje na konieczność uregulowania jakichś spraw dotychczas nieuregulowanych. Takie moje orędownictwo to jest też cała lista moich interpelacji poselskich.

  • Ile ich było?

Nie było ich dużo, bo jeżeli byłam posłanką z ugrupowania rządzącego, nie chciałam zasypywać rządu interpelacjami, idąc na ilość. Ale wszystkie one dotyczyły spraw ważnych dla ludzi, na przykład że wdowa czy wdowiec po śmierci współmałżonka nie dostaje całości jego emerytury, a jeśli chce pobierać wyższą emeryturę swojego współmałżonka, to otrzymuje tylko 80 procent tej emerytury i musi zrezygnować z emerytury własnej. Jesteśmy jedynym krajem Europy z taką niesprawiedliwą regulacją, według mnie powinno to być 100 procent. Sprawa jest do tej pory niezałatwiona. ZUS wyliczył, że toby kosztowało aż 16 mld zł rocznie. Ale ja tego nie odpuszczę również w nowej kadencji, o ile, oczywiście, zostanę wybrana ponownie.

Inna moja interpelacja odbiła głośnym echem. Chodziło o przyjrzenie się, jaka jest struktura zawodowa imigrantów zarobkowych przybywających do Polski. Czy nie jest tak, że odbierają oni pracę polskim kobietom po pięćdziesiątym roku życia. Wnioskowałam, żeby rząd przeprowadził analizę sytuacji i zachował imigrację zarobkową tylko w tych przedziałach zawodowych, gdzie nie ma niebezpieczeństwa zwalniania z pracy Polaków.  

  • Jak konkretnie wygląda to upominanie się o sprawy domagające się załatwienia? Wspomniała pani wcześniej, że wnioskowała pani do rządu o jakąś analizę struktury zawodowej imigrantów. Wspomniała pani też o osobistych rozmowach z premierem.

Taka jest funkcja posłów z partii rządzącej niebędących ministrami, że starają się umiejętnie zwracać uwagę na tematy zaniedbane, że przy każdej okazji o tym przypominają czy to podczas przerw w kuluarach obrad Sejmu, przed czy po posiedzeniach komisji sejmowych, na których są ministrowie. Muszę się przyznać, że chyba uprzykrzyłam się już premierowi Morawieckiemu, zabiegając o środki dla szkoły muzycznej w Miechowie.

Jest też zwyczaj, że pan premier z własnej inicjatywy zaprasza posłów do siebie, do jego kancelarii. Kilka razy w takich spotkaniach uczestniczyłam. Pan premier  dosłownie przysiadał się do nas i skrzętnie notował różne tematy zapomniane albo nie do końca rozpoznane. Składałam bardzo liczne wizyty w ministerstwach u dyrektorów departamentów. Razem z szefami różnych instytucji czy stowarzyszeń chodziłam do poszczególnych ministrów czy dyrektorów departamentów, wspierając swoim autorytetem posła wartościowe według mnie inicjatywy, które się gdzieś pojawiły lokalnie.

  • Wspomniała pani o szkole muzycznej w Miechowie?

Ta szkoła nie ma swojej siedziby, został znaleziony odpowiedni budynek, który trzeba wyremontować, a jest to budynek zabytkowy. Widziałam na własne oczy, w jak złych warunkach te dzieci się teraz uczą i ćwiczą. Mnóstwo jest takich tematów, które muszą mieć swojego rzecznika w Sejmie i rządzie.

Następny to Akademia Muzyczna w Krakowie. Wykonuję w jej interesie taki pozytywny lobbing, żeby znalazły się pieniądze na wieloletni program rządowy, bo jest potrzebna kwota idąca w setki milionów złotych na wielką inwestycję dorównującą Trzeciemu Kampusowi UJ, który udało się wybudować dzięki inicjatywie posłów z Krakowa w czasie rządów AWS, kiedy pod koniec lat 90. podejmowano decyzje o ustanowieniu wieloletniego programu rządowego budowy tego kampusu.

  • Zamykamy wątek podsumowania pani kadencji sejmowej i przechodzimy do wątku samorządowego.

Dzisiaj miałam zabawne dla mnie zdarzenie. Gdy rozdawałam w Krakowie swoje ulotki rozpoznał mnie jakiś pan, przypominając mi, że kiedyś byłam radną miasta Krakowa, a powiedział mi to po czternastu latach niebycia przeze mnie radną.

  • Po czternastu latach niebycia, a po ilu latach bycia radną?

Po piętnastu. Przed upływem kolejnej, czwartej mojej kadencji w Radzie Miasta Krakowa, wybrano mnie do Sejmu. Tak więc zamiast skończyć kadencję radnej w 2006 roku, skończyłam ją w 2005. Jako radna byłam też członkinią Zarządu Miasta Krakowa na początku lat 90., organu wybieranego przez radę miasta, zastąpionego po nowelizacji ustawy samorządowej w 1998 roku przez prezydenta miasta wybieranego przez mieszkańców w wyborach powszechnych.

  • To jedna z poważniejszych zmian w funkcjonowaniu samorządu gminnego. Pamiętam te dawne czasy, kiedy po 1990 roku jako dziennikarz gazety „Czas Krakowski” sprawozdawałem krakowianom na bieżąco to, co działo się w radzie miasta Krakowa. Wtedy było takie powszechne przekonanie, że terytorialny samorząd lokalny to jest coś niezwykle cennego, zwłaszcza w odniesieniu do krytykowanej wówczas powszechnie administracji rządowej o PRL-owskim rodowodzie. A potem z biegiem lat przekonaliśmy się, że różnie z tym bywa? To samorząd gminny jest ostro krytykowany przez rząd za niedotrzymywanie standardów etycznych w przeciwieństwie do administracji rządowej, która oczywiście też ma swoje grzechy, ale może bardziej się kontroluje. Co – według pani – zmieniło się w samorządzie gminnym na dobre, co na złe, a co pozostało bez zmian?

Przede wszystkim zmalała rola rad gmin przez bezpośredni wybór wójtów, burmistrzów i prezydentów, przeciwko czemu protestowałam. Po wprowadzeniu tej reformy w 1998 roku, mamy sytuację, w której uśpiona została aktywność społeczna mieszkańców Polski gminnej bardzo żywa na początku lat 90., która powodowała, że w lokalnych mediach, w stowarzyszeniach, nawet w lokalnych siedzibach partii politycznych żywo dyskutowało się nad tematami miejskimi.

  • Na przykład?

Przypominam sobie budowę linii tramwajowej na Kurdwanów. Uczestniczyłam w gorących dyskusjach na początku lat 90. Jako ówczesna prawica w Radzie Miasta Krakowa byliśmy za tym, aby tę linię tramwajową budować, Nie chcieli tego nasi przeciwnicy, czyli rządząca wówczas Krakowem Unia Demokratyczna, poprzedniczka Unii Wolności, a potem Platformy Obywatelskiej. Opór z ich strony wobec tej odważnej inwestycji miejskiej był bardzo duży. Te spory miały bardzo żywy oddźwięk społeczny.

  • Przy całym tym żywym odbiorze społecznym w Radzie Miasta Krakowa było jednak dość nerwowo, bo radni mieli władzę w każdej chwili odwołać każdego członka Zarządu Miasta, w tym jego przewodniczącego, nazywanego wówczas tak jak teraz prezydentem Krakowa. W związku z tym taka opinia po krążyła po korytarzach krakowskiego magistratu, że od tego jak radni spali przed sesją, zależy, czy odwołają na sesji prezydenta, czy nie. To nie sprzyjało stabilizacji lokalnej władzy, ponieważ utrwalało rządzenie od sesji rady do sesji.

Ale popadł pan w drugą skrajność. To można było ograniczyć i zostało ustawowo ograniczone w drugiej połowie lat 90. już było ograniczone w ten sposób, że nie można było bez odpowiedniej większości w radzie, bez dodatkowego udokumentowania odwołać prezydenta czy zarządu miasta. Mamy teraz, niestety, inną skrajną formułę, że wójta, burmistrza i prezydenta miasta wybiera prezydenta wybiera się w wyborach powszechnych i praktycznie nie można go odwołać. A on przy pomocy urzędu gminy i różnych instytucji gminnych, nad którymi ma nadzór, zapewnia sobie władzę na cztery, pięć kadencji i rządzi nieprzerwanie przez 20 lat albo jeszcze dłużej. To jest sytuacja niezdrowa dla demokracji.

  • Za duża stabilizacja?

Wyborcy nie mają świadomości tego, że rada gminy przez nich wybierana ma bardzo mały wpływ na decyzje, jakie podejmuje gminna władza. Obywatele i radni stają się  takimi „proszalnymi dziadami” u stóp wszechwładnego włodarza gminy, który rzuca im jakieś okruchy ze swego suto zastawionego stołu i tym sposobem stabilizuje swoją władzę na kolejne kadencje. A pochodną tego jest spadek aktywności społecznej.

  • Obserwuję teraz, że władza radnego gminy objawia się właściwie w jednym punkcie, czyli przy uchwalaniu budżetu gminy. Potem radny bywa już tylko sługą włodarza gminy.

Są jeszcze plany zagospodarowania przestrzennego gminy przyjmowane uchwałą rady gminy. Przez brak debaty publicznej nie ma też presji na radnego, żeby jednak zrobił coś albo czegoś nie zrobił, zagłosował za albo przeciw. Politycy Prawa i Sprawiedliwości zauważyli ten zły wpływ na samorząd, jaki ma wybieranie „na wieczność” niektórych wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Dlatego wprowadziliśmy w tej kadencji tak zwaną kadencyjność wójtów, burmistrzów i prezydentów, która będzie działała jednak dopiero w przyszłości.

  • To jeden z projektów, w przypadku których PiS wykazał się pewną elastycznością, o której mówiliśmy poprzednio, nie wprowadzając ograniczenia do dwóch kadencji obejmującego wstecznie cały okres sprawowania władzy przez daną osobę, co było założeniem pierwotnego projektu.

Musieliśmy brać pod uwagę odbiór społeczny tego rozwiązania. Dlatego dopiero ci wybrani teraz włodarze gmin będą podlegali tak zwanej dwukadencyjności. Oprócz tego zasługuje na wzmocnienie w tzw. Polsce gminnej funkcja kontrolna administracji państwowej w regionach i lokalnie w gminach. Nie będą one działać dobrze bez silnej władzy różnych państwowych instytucji kontrolnych, typu ochrona środowiska, inspekcja sanitarna, inspekcja handlowa, inspekcja pracy, z dobrze wynagradzanymi urzędnikami, pracującymi nieraz w bardzo niebezpiecznych warunkach. Były przecież przypadki, że inspektor ochrony środowiska wkraczał na wysypisko śmieci prowadzone przez osoby z półświatka albo nawet wręcz międzynarodową mafię. Zagrożone było ich życie, więc to nie mogą być ludzie z przypadku, marnie wynagradzani i bojący się podjąć odważną decyzję.

  • Czy jest szansa, że coś zmieni się w tej dziedzinie? Dam przykład z własnego podwórka. W potoku Rudno w gminie Czernichów pojawił się martwy bóbr. Zawiadomione o tym zostały trzy instytucje kontrolne, czyli Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska w Krakowie, PGW Wody Polskie w Krakowie oraz Dyrekcja Ochrony Środowiska w Krakowie, i żadna z nich nie czuła się władna, żeby przebadać martwe zwierzę i orzec, czy nie padło zatrute przez pobliską oczyszczalnię ścieków w Przegini Duchownej zatruwającej od lat ten potok.

Planujemy w następnej kadencji Sejmu wzmocnienie służb kontrolnych państwa, bo wtedy dopiero będzie uczciwie działał samorząd lokalny, kiedy te sprawy będą kontrolowane w oparciu o autorytet państwa. Już mówi się o odpowiednim podniesieniu wynagrodzeń czy to lekarzy weterynarii, czy innych służb, zespoleniu służb kontroli żywności i produktów rolnych oraz o wyższym uposażenia ich pracowników. Mamy nadzieję na poprawę sytuacji kontroli sanitarnej. Myślę, że wreszcie doczekamy się lepszego wynagradzania konserwatorów zabytków, którzy chronią nas przed dewastacją zabytków również w  Krakowie. To jest bardzo paląca sprawa, która została wpisana do programu Prawa i Sprawiedliwości na następne cztery lata.

  • Powiedzieliśmy, co w polskim samorządzie terytorialnym się pogorszyło, i co w nim polepszyć. A co zostało tak samo? Dla mnie wciąż pokutuje jak dawniej, jak po roku 1990, że  partie polityczne ukrywają swój udział w wyborach samorządowych, chowając swój szyld pod różnymi nazwami maskującymi, np. lokalnego komitetu wyborczego czy stowarzyszenia.

Powiedziałam już, że polityka jest działalnością zespołową. Politycznie działa się w drużynie, nie każdy sobie rzepkę skrobie, a decyzje podejmuje się wspólnie. Wynika z tego, że jeżeli jest ugrupowanie polityczne, to ono bierze odpowiedzialność za wystawionego przez siebie kandydata, w razie gdyby się okazało, że ten człowiek robi coś niezgodnie z programem tego ugrupowania, nie wypełnia jego obietnic wyborczych, wtedy można mu powiedzieć: panu już dziękujemy i pani też dziękujemy, państwo już w następnych wyborach nie wystartują z naszej listy. Odpowiedzialność za nich bierze partia, która ich wystawiła i ich rozlicza, chociaż nie musi być tak, że nawet w malutkiej gminie musi się działać pod szyldem partyjnym. Ja wprowadziłabym tę zasadę od szczebla powiatowego.

  • Istnieje jednak wielka bariera społeczna, która każe oddzielać wszelkie sprawy lokalne od tzw. polityki. To jest trochę naiwne przekonanie, że jeśli się nie mówi wprost o polityce, to nie jest to polityką.

Ciągle jeszcze nie ma u nas ugruntowanego połączenia między światem wartości, jakie ludzie reprezentują w polityce, a decyzjami, jakie podejmują. Zdarza się, że dopiero po latach dowiadujemy się, że ktoś, kto sprawuje władzę, miał całkiem inne poglądy, a tylko udawał, żeby go wybrali. W związku z tym trudno się też dziwić wyborcom, że ciągle jeszcze są zdezorientowani, kto jest kim. W krajach, które mają ugruntowaną demokrację, to jednak się wie, że ktoś, kto jest bardziej za tradycją, swobodą działalności gospodarczej, za tradycjami wartościami rodzinnymi, za wychowaniem dzieci w poszanowaniu historii – to jest bardziej prawica. A bardziej lewica to są zwolennicy różnych nowinek jako ideologii czy nowego podejścia do spraw seksualnych.

rozmawiał: Władysław Tyrański

Posłanka Barbara Bubula opowiada
o przemianach samorządu gminnego w Trzeciej Rzeczypospolitej
spotkanie z mieszkańcami Czułowa (gm. Liszki)
8 października 2019

Author: WgCZ

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

− 2 = 7